Choroba
Minęło raptem 3/4 miesiąca i dopiero teraz zacząłem sezon rowerowy. Przerwa od roweru była podyktowana zespołem infekcji zatok i gardła na przełomie starego i nowego roku. Niestety było na tyle poważnie, że nie było się bez antybiotyku i sterydu do nosa.
Na szczęście leki podziałały i powoli mogłem wracać do codzienności. Niestety ta przerwa wyzerowała moją jakąś tam formę rowerową, ale głód rowerowy był z dnia na dzień coraz co większy.
Cała prawda w tej grafice.
Zastępcza czynność
Byłem zły, gdy była piękna pogoda (lub względne dobre warunki), siedziałem w domu, mając chwilowego bana na wykręcenie kolejnych kilometrów. Jasne, mogłem odkurzyć klasyczny trenażer, wsadzić pierwszą szosę ↗, ale totalnie nie przepadam za chomikowaniem w domu / w garażu.
No po prostu nie dla mnie.
W ramach odbudowania wewnętrznego firewalla zacząłem długie spacery po dalszej okolicy, nadrabiając podcastowe zaległości — szczególnie Kryminatorium ↗.
Powrót
Po 3 tygodniach przerwy od roweru wreszcie ruszyłem ku przygodom. Prawie. Pierwsze kilometry przebiegały w dramatycznych warunkach pogodowych: na drogach zalegały zaspy, zawieje na polnych drogach i wreszcie lód pod śniegiem. Odpuściłem, mimo że jechałem swoim wysłużonym MTB ↗, którego niedawno reaktywowałem.
Na drugi dzień było znacznie lepiej. Pogoda ustabilizowała się, temperatury znośne, co też było okazją do nieco dłuższej przejażdżki allroad-em.
Faktycznie na drogach było względnie przejezdne, choć miejscami trzeba było uważać na zaspy i oblodzenie (czułem uciekające tylne koło).
Wróciłem do domu bez żadnego incydentu, za to z czystą głową, naładowanym akumulatorem endorfin na przyszły tydzień.
Wniosek jest taki: więcej już nie chorować.