Choć dziwi mnie cisza w blogerskim eterze, to warto odnotować fakt, że z dniem 20 września bieżącego roku YouTube uśmiercił swój flagowy produkt: YouTube Editor - online’owy edytor video do szybkiej edycji, postprodukcji. Czy to czas na wykorzystywanie w pełni mocy obliczeniowej, jaka drzemie w smartfonach?
Od mniej więcej połowy sierpnia przy wejściu do edytora na YouTube wisiała informacja o planowanym zamknięciu. Może nie było to narzędzie codziennego użytku, ale za to bardzo przydatne przy przygotowaniu krótkich wstawek na bloga czy dla znajomych; dodanie ścieżki dźwiękowej, wycięcia niepotrzebnych lub nudnych fragmentów, dodania efektów przejścia i notyfikacji. Wszystko to działo się w chmurze Youtube, by w ciagu parunastu minut otrzymać gotowy produkt. Takie narzędzie było wystarczające dla moich potrzeb.
Zero reakcji inżynierów YT
Dziwi mnie fakt, że taki potentat jak YouTube, nie przygotował całkowicie nowej wersji edytora, bądź nie zaprezentował żadnych alternatyw - mam tu na myśli użytkowników Chromebooka. W dobie obecnych rozwiązań JS (react / vue / angular, web assembly, etc.), gdzie przykładowych rozwiązań jest co niemiara (link na samym końcu), żaden z inżynierów Google nie podjął się przebudowy interfejsu, ulepszając go o nowe funkcje?
Wspomniany edytor video był oparty całościowo na starej i nierozwijalnej od dłuższego czasu technologii FLASH, a mógłby na HTML5 (WebGL, Web Asembly). Dla większości użytkowników dzisiejszego Internetu zmiana technologii (na rzecz strumieniowania) nie ma znaczenia; dopiero niedawno zauważyłem, że Spotify zaktualizowało swój webowy interfejs, całkowicie rezygnując z flasha. Podobnie jest z wyświetlaniem filmów na YT, które od dłuższego czasu działają w pełni na HTML5 (jeśli się nie mylę, to jakieś 5-7 lat).
Co po YouTube Editor ?
W zasadzie istnieją bezpłatne konkurencyjne aplikacje do użytku niekomercyjnego, ale funkcjonalnie mocno okrojone; najczęściej znak wodny aplikacji, eksport pliku do rozdzielczości maksymalnej 480p. Trochę bieda z tymi funkcjami, nie przypadły mi one do gustu głównie ze względu na brak integracji z kontem na YT / Google+, konieczność uploadowania materiałów filmowych (a więc rezerwacja czasu i dostępność dobrego łącza) oraz - co jest oczywiste - trzeba liczyć się z pewną utratą jakości.
Mobilna moc obliczeniowa
Z pewną rezerwą podszedłem do idei, by do szybkiej postprodukcji filmów użyć mocnego smartfona. Na Androidzie mamy sporo aplikacji, które służą do obróbki i montażu filmu, większość darmowa, ale ze sporymi ograniczeniami (np. znak wodny i tylko rozdziałka 480p). Ze znanych mi aplikacji do video obróbki poleciłbym Quika od GoPro, który składa w optymalnym czasie ciekawe filmy i to niekoniecznie z naszym udziałem.
Na Androidową tapetę wziąłem także PowerDirector z wykupioną licencją (ok. 28zł, a więc niemało) i wypróbuję ten flow. Z pewnością nie zastąpi mi notebooka, na którym może nie stworzę hollywoodzkich filmów akcji, ale do nieco lepszych produkcji w zupełności wystarczy.
[gallery type=“rectangular” link=“file” ids=“7031,7030,7029,7028,7027,7026” orderby=“rand”]
PoJak to wyjdzie w przypadku Quik/PowerDirector + Samsung Galaxy S7, w którym drzemie zapasowa, ale uśpiona moc? Pierwsze testy z montowaniem kilku filmów z Go Pro 5 Black o rozdzielczości 1080p pozytywnie mnie zaskoczyły.
A Ty, Drogi Czytelniku, co o tym sądziesz? Masz może dla mnie propozycje?
Linki
- Przykładowe Web Assembly ↗
- Dyskusja na Yotube Help Forum ↗
- Recenzja Samsung Galaxy S7 ↗
- Google Play: Quik ↗ / PowerDirector ↗