Skip to content

Westbam - A Love Story

Posted on:31 grudnia 2010 at 03:48
Reading TIme:2 min czytania

Ostatnia notatka pisana nocą w tym roku i dedykuję ją właśnie LoveParade, której zabraknie w przyszłych latach. Ze względu na ofiary i szacunek do ich rodzin, organizatorzy postanowili całkowicie zakończyć. Ale niezależnie od rozmaru tragedii, polityczno-społecznych konsekwencji (homoseksualne ruchy społeczne), to Parada Miłości wpisała się bez wątpienia do historii jako jedna z tych, co potrafiła zjednoczyć ludzi w imię dobrej zabawy w rytmie klubowej muzyki.

A love Story

Piszę to w trakcie słuchania albumu “A Love Story”, przygotowanego przez jednego z ojców Parady Miłości, będącą muzycznym podsumowanie lat 1989 - 2010. Sam didżej nie spodziewał się, że jego dzieło będzie kończącycm jakże piękną ideę. To niezwykła okazja spacerować i poznać wszystko to, co kształtowało muzykę klubową przez dwie dekady - przełomu XX i XXI wieku. Sam album składa się z 3 części: piersza zawiera oficjalne hymny i utwory stanowiące motywy przewodnie dla konkretnych imprez, druga prezentuje współczesny obraz muzyki klubowe oraz kultowe dzieła z lat ubiegłych zaś ostatni krązek to rarytasy wręcz klasyka clubbingu. Jak widać, to obowiązkowa pozycja dla fanów elektronicznych gatunków muzycznych.

Początki…

Osobiście nie pamiętam, kiedy dokładnie po raz pierwszy zetknąłem z LP ale z całą pewnością nastąpiło to za pośrednictwem niemieckiej telewizji muzycznej: Viva i/lub Viva Zwei - zresztą to dzięki niej odkryłem muzyczny świat clubbingu, specyficzną subkulturę. Pamiętam fenomelną grę świateł, dźwięki nowe dla mnie a przede wszystkim radość ludzi, którzy bawili się w rytmie muzyki, zapodawanej przez didżejów. To z kolei przełożyło na rozpoczęciu obserwacji, co w Polsce dzieje się a z racji, że nie miałem wtedy ani kompa ani tym bardziej Internetu, pozostały mi tylko 2 źródła: kasety, przynoszone przez brata i radio/tv. Pamiętam pierwsze wow, gdy oglądałem relację z Amsterdam Dance Mission z Poznania, Sunrise with Ekwador z Mielna / Kołobrzegu no i w końcu centrum wielkopolskiego (jeśłi nie polskiego) clubbingu - Klub Ekwador Manieczki z Krissem na czele. Tak to wtedy zapanowała subkultura białych rękawiczek, tekstów w stylu “jazda jazdaaaaa”, charakterstyczne dźwięki np. Sprężynka dj.Hazela.

Nie wstydzę się tej fascynacji, przeszło to do historii i dziś mamły to wszystko rozpowszechnione. Gwazdeczki POP mieszają style, co sprawia, że bullshity grane są na disco i w radiach - nie bez winy są tutaj didżeje, którym zalezy na kasie i sławie. Dlatego jedni podsumowują to jako techniawka, drudzy jako ćpuny (LOLZ) a inni jako hałasy. Standard.

Oh noł

Tylko kurcze jestem w dylemacie, gdyz słuchajac muzykę klubową, odnoszę wrażenie, że przeżarła ją totalna komercha, narzucona odgórnie, pozbawiona jakichkolwiek “ale”. Psuje to emocje ludzkie, te, które towarzyszyły na samym początku drogi ale z drugiej strony to nie jest czasem cena popularności, jakimi się cieszą dzisiejsze produkcje i dzisiejsi twórcy? Bo w końcu z czegoś żyć muszą a reklamy dźwignią handlu.

Muszę zrozumieć, ze to, co kiedyś było - już nie wróci w pierwotnej postaci. Świat się zmienia a wraz z nim upodobania ludzi do wielu (jeśli nie wszystkich) rzeczy. Dobrze, że chociaż takie wydania jak “A Love Strony” istnieją.



Możesz napisać do mnie e-mail lub wyszukać mnie na Mastodonie.
Loading...