Jutro minie drugi tydzień od chwili, w której Tato zasnął na zawsze. Nadal nie ogarniam tego, że już z nim nie porozmawiam przez telefon i nie przywitam się z Nim w progu ogrodowej altany. To zdecydowanie najtrudniejszy czas i taki wpis.
Do zobaczenia, Tato
Ciężko jest analizować to, co działo się na przestrzeni ostatnich 10 miesięcy. Diagnoza: drobnokomórkowy rak płuc z przerzutami do wątroby i kości kręgosłupa. A lata temu był zawał serca i reumatyzm, które przykryły pierwsze objawy śmiertelnej choroby: bóle barku, kręgosłupa oraz zmiany w lewym płucu.
Po przeanalizowaniu wszelakich źródeł dostępnych w internecie uświadomiłem sobie (albo tak mi się zdaje), że jest to bilet w jedną stronę.
Pierwszy szok – rozpoczęcie batalii
To spadło na nas jak grom z jasnego nieba. Byliśmy wszyscy w szoku, nie wiedząc, jakie są rokowania. To było trudne wyzwanie. Wojna, której wynik zdawał się przesądzony, ale nie mogliśmy się poddawać.
Zaczęły się „wycieczki” do szpitali z oddziałami onkologicznymi, pierwsze RTG i TK, by ocenić obiektywnie sytuację, w której znalazł się Tato. Szczęśliwie – jeśli tak można ująć – po jednym z pierwszych konsyliów lekarskich podjęto decyzję o rozpoczęciu chemioterapii, a później radioterapii.

Najbardziej obawiałem się o kondycję psychiczną Taty, ale niepotrzebnie, wręcz jego stan psychiczny przeszedł moje najśmielsze oczekiwanie. Doskonale sobie z tym poradził. Do ostatniej chwili.
Pierwsza chemia
Pierwsza chemia przebiegała dobrze. Osłabienie organizmu, zaczęły wypadać włosy, ale nadal dominował optymizm. Druga była już cięższa, bo morfologia krwi była poniżej oczekiwań, więc trzeba było przetoczyć krew.
Wiosna
Na zewnątrz natura zaczęła budzić się do życia, co zmotywowało Tatę do szybszej rekonwalescencji. Pierwsze słoneczne dni tegorocznej wiosny zadziałały tak, jak Quick Charge w przypadku smartfonów, pare dni później był gotowy na kolejne wyzwania.

Tato miał kilka pasji, szczególnie jedną umiłował i któremu poświęcał wolny czas – ogrodnictwo. To była ciężka praca, a zarazem ostoja od codzienności, miejsce Katharsis i odpoczynku, którego tak bardzo potrzebował. Był uparty i konsekwentny, kolejne prace w ogrodzie zostały zaplanowane i domknięte – w większości zrobił wszystko sam, ale były chwile, kiedy potrzebował pomocy.

Na półmetku chemioterapii przyszły pierwsze pozytywne (zaskakujące) efekty, co świetnie rzutowało na najbliższe tygodnie. Wiosna zaszalała na całego; dużo słońca i ciepła, co miało zbawienne skutki dla Taty i dla nas również.
Hospicjum domowe

W międzyczasie poprosiliśmy o wsparcie lokalnego hospicjum domowego, co było bardzo dobrą, przemyślaną decyzją.
Dotychczas hospicjum kojarzyło się z tzw. umieralnią, beznadziejnymi przypadkami i wegetacyjnym trybem życia. Tymczasem hospicjum to także życie, tylko pewne zasady ulegają zmianie.
W ten sposób uzyskaliśmy bezpłatną pomoc sztabu ludzi, w tym pielęgniarki i lekarza oraz możliwość wypożyczenia sprzętów medycznych. Nigdy nie wiadomo, w jaki sposób będzie rozwijać się choroba, co będzie potrzebne. Dla mnie ta decyzja była ważna pod kątem psychicznego komfortu.
Uzyskaliśmy dużo cennych rad, o których w ogóle człowiek nie myślał. Owszem, można było znaleźć to samo w Internecie, ale … nikt / nic nie jest w stanie zastąpić kontaktu z drugim człowiekiem, mającym ogromne doświadczenie i odpowiednią wiedzę, którą był gotów się podzielić.
Jak być Tatą?
Dużo rozmawialiśmy z Tatą o tym, co czeka mnie w najbliższej przyszłości. Zwłaszcza o moim synku, którego tak bardzo pragnął poznać. Nie zakładałem innego scenariusza, nie wyobrażałem sobie sytuacji, by mogło zabraknąć Taty w chwili narodzin jego najmłodszego Wnuka.

Był jedną z pierwszych osób, którą poinformowałem nad ranem i otrzymałem zwrotną wiadomość gratulacyjną. Z jednej strony radosne i cierpliwe oczekiwanie na przyjście Synka, z drugiej strony ciągłe podróże między domem rodzinnym a szpitalem, przepychanki, wizytacje.
Skrajne emocje towarzyszyły także po narodzinach, ale było dużo łatwiej je znieść z uwagi na dobre wyniki leczenia i ogólnie dobre samopoczucie Taty – dziadka czworga wnucząt.
Czas jak rzeka płynie
Choć czas jak rzeka, jak rzeka płynie, Unosząc w przeszłość tamte dni
Czesław Niemen // Czas jak rzeka
Ostatnie 2 tury chemii Tato zniósł bardzo dobrze. Zaczęły odrastać włosy, przybierał na wadze, pojawiał się uśmiech i znów ten błysk w oku. Prawdziwa chęć do życia. Z marszu został zakwalifikowany na radioterapię – profilaktyczne naświetlanie głowy. Zaufał lekarzom na tyle, że zdecydował się na kolejny krok w leczeniu.
W wakacje odebraliśmy wyniki tomografii komputerowej, z której wynikała jedna konkluzja: remisja choroby i zakończenie leczenia. To był prawdziwy powód do radości, do świętowania, pomimo pewnej dozy niepewności – z potwierdzeniem trzeba było poczekać do kolejnego TK.
Pieprzona życiowa sinusoida

Nastąpiła powolna regresja, której pierwsze objawy zaczęły pojawiać się w trakcie wspomnianej radioterapii. Im później, tym gorzej; niczym sinusoida, bo ekstremum zostało osiągnięte i zaczęło lecieć w dół. Nasiliły się bóle głowy, pojawił się brak apetytu, rozkojarzenia, niedobór sodu, kolejne szpitale.
Znów ta bezradność.
Ostatnia prosta
Tata miał dosyć szpitali i lekarzy, chciał wrócić do domu, by odpocząć. Codziennie byliśmy w kontakcie, czy to telefonicznym, czy via messenger. Najgorszy w tym wszystkim był fakt, że nic więcej nie mogliśmy zrobić. A każda rozmowa była niczym pożegnanie – nikt nie wiedział, co przyniesie jutro.

Widziałem, jak Tato gaśnie z każdą godziną, znosi z godnością cierpienia i walczy o każde wstawanie, małe spacerki na zewnątrz domu, jak i wewnątrz. W końcu osłabł, ledwo jadł i położywszy do łóżka, już nie wstał. Czuwaliśmy przy Nim na zmianę z Mamą i z bratem, Ciociami i Wujostwem. Najbliżsi i przyjaciele przyjeżdżali, by pożegnać się z Nim, wciąż nie wierząc w to, dokąd to zmierzało.
Rozmowy z pielęgniarką ze wspomnianego hospicjum były bardzo potrzebne i pomocne; wiedzieliśmy, że finisz tej prostej jest tuż, tuż, podłączając kroplówki wymieszane z morfiną.
Pozostały nam tylko rozmowy i modlitwy, dobre wspomnienia i oczekiwanie. Bo choć spał to słyszał (słuch i mózg umiera ostatni) każdą rozmowę.
Taką mam nadzieję.
W sobotni wieczór, z minuty na minutę oddech stał się coraz płytszy aż … zasnął na zawsze o 21:36. Właściwie wstał, przebrał się w swoje ciuchy, buty i wyszedł z domu. Zatrzymał zegar.
Odszedł.
Pogrzeb
Czemu, Cieniu, odjeżdżasz, ręce złamawszy na pancerz, Przy pochodniach, co skrami grają około twych kolan?
– C.K. Norwid (Bema pamięci żałobny rapsod)
Zgodnie z życzeniami śp. Taty, spoczął na rodzinnym cmentarzu w obecności rodziny i przyjaciół, kolegów i dawnych współpracowników.

Żegnał Go pamiętny Norwidowski wiersz w wykonaniu niedoścignionego Czesława Niemena.
Co po nas?
czas –
imperium przestrzeninie bądźmy naiwni
wskazówki zegarów
nawet najlepszych
szwajcarskich
nie odmierzają
nieskończoności– Czesław Niemen (Co po nas)
Mieszanka smutku i płaczu, wdzięczności za te wszystkie wspólne spędzone chwile. I tęsknoty za rozmowami. Ilekroć dzwoniłem do domu, tylekroć najczęściej wybierałem nr do Taty – wyryty w mej pamięci na zawsze.
Ale nigdy już nie odbierze telefonu. Tak samo, jak nie wyjdzie z ogrodowej altany, w której dużo czasu spędzał w minionych latach. Pozostały po Nim okulary i notatki, ubrania i buty, kwiatowy ogród z daturami w roli głównej.
Nastała cisza.
Mam wrażenie, że Tato przebywa w szpitalu i że wkrótce wróci. Wciąż mam przed oczami widok, że leży w domowej sypialni, że wkrótce wyjdzie do nas z ogrodowej altany i przywita nas głośnym „Hej Hej”.

Dopiero gdy przyjeżdżam na cmentarz i widzę Jego grób, uświadamiam sobie, że nigdy już nie wróci. Że ….
Pozostały pytania i wątpliwości, na które Tato mógłby udzielić odpowiedzi. Tona pozytywnych wspomnień jak chociażby nauka jazdy rowerem wokół domu, a potem autem po okolicznych polach i bezdrożach.
Jedyna rzecz, której jestem pewny to: nie cierpi więcej, zasnął z uśmiechem i czuwa nad Nami wszystkimi.
Dziękuje za wszystko Tato.

I do zobaczenia kiedyś.
Na marginesie, kilka ważnych kwestii.
Podziękowania
Chciałbym podziękować wszystkim za słowa otuchy, za obecność w ostatniej drodze, za zapalone znicze zarówno w oknie, jak i wirtualnie. Za dobre myśli i pocieszenia.
Oddzielne dla Mojej Asi za wsparcie i zrozumienie w tych ciężkich dniach – inaczej „nie ujechałbym” psychicznie.
Zadzwoń do Rodziców, Mamy i Taty
Nie zastanawiajcie się nad tym, co powiedzieć, po prostu zadzwońcie do swoich Rodziców i porozmawiaj o wszystkim, nawet o kupie wnuczków, kolejnych skokach rozwojowych. Zapytajcie, czy nie potrzebują pomocy, czy możecie do Nich wpaść.
Nie czekajcie, bo czasem jutro będzie za późno.
wiem jedno
że już umiem siebie ostrzec
przed powszechnością zdrad
spodchmurykapelusza
miłość dostrzec
gdyż ta najtrwalszy
pozostawia ślad
Tak, spodchmurykapelusza
Przyjmij moje kondolencje… Trzymaj się!
dziekuję.
Pięknie napisane.
Piękny, wzruszający i niezwykle osobisty wpis… Tato, gdzieś tam jest z Was na pewno dumny!
Trzymajcie się!
Moje kondolencje. Mam nadzieję, że smutek szybko zniknie a w jego miejsce pojawi się jeszcze więcej pięknych wspomnień ????
Witaj. Tak się ostatnio zastanawiałem, czemu zamilknąłeś na Bikestats i niestety znalazłem ten smutny wpis :( Wiem, że kondolencji przyjąłeś już wiele, ale weź i tę ode mnie…
Jedyne, co przychodzi w takiej sytuacji na myśl to slogan – czas leczy rany. Ale o dziwo ma on w sobie wiele prawdy, Za jakiś czas największy ból minie, pozostaną tylko te najlepsze wspomnienia.
W tym samym Centrum Onkologii leczono moją teściową – największe ukłony dla profesjonalizmu i poziomu całej kadry. Szkoda, że samo leczenie czasem jest niwelowane przez los…
Trzymaj się, chłopie! Rób to, co kochasz, wtedy łatwiej znieść smutek.
Pozdrawiam,
Tomek (Trollking)
Dzięki Tomku za troskę i za kondolencje. Staram się robić to, co kocham i nie poddaje się – choć nie jest łatwo. ..
Trzymaj się mocno!
Dzieki Eriz.
Witaj. Ja pożegnałem swojego Tatę dwa lata temu. Wszystko stało się nagle, tak jak piszesz – wstał od stołu po obiedzie i już był innym człowiekiem (udar). Po szybkiej akcji ze szpitalem po tygodniu wypisali go bo atak był dość słaby, niby zaczął wracać do siebie (choć nie do końca) ale po 1,5 tygodnia miał kolejny, silniejszy. Po zawiezieniu na SOR przemiła obsługa trzymała go tam 14h bez żadnych specjalnych badań, jak zwierzę, które nie wie za bardzo gdzie jest i po co. Wyrywał się, spadł z łóżka a ja w tym czasie robiłem największą zadymę i awanturę w swoim życiu z tą „obsługą”. Swoją drogą SOR w Poznaniu to zwykła umieralnia, to co pokazuje pewien polski film to pikuś względem tego co się tam dzieje każdego dnia. Wracając do tematu: Tato dostał wylewu na SOR-rze i w zasadzie z powodu… Czytaj więcej »
Teraz już nawet altany nie ma…ech…😢