Skip to content

Rowerem do Wrocławia

Posted on:22 lipca 2017 at 17:26
Feature Image for  Rowerem do Wrocławia

Kolarskie lato w pełni, we Francji TdF, w Polsce niebawem TdP, a ja, wraz z małą grupą lokalnych szosowców, zaplanowałem podbicie dolnośląskiej stolicy - Wrocławia - w którym dawno mnie nie było.  Wyszło kozacko, bo niemal 240 km asfaltu, pełnych wrażeń i przygód.  Przed wyprawą

Jak wiecie, mam za sobą sesję bike fittingu i chcąc sprawdzić jej skuteczność (zweryfikować inwestycję), zaplanowałem dłuższą wyprawę. Początkowo celem miał być Gdańsk asfaltem (z dala od kaszubskiej puszczy i pustyni), ale z racji zmieniających się warunków atmosferycznych, podjąłem wraz z kompanami decyzję o zmianie kierunku: Wrocław, czyli Breslau.

https😕/bobiko.blog/2015/07/rowerem-w-jeden-dzien-do-gdanska/

Kompani

O właśnie, zapomniałbym o kompanach. Mając w pamięci wyprawę do Gdańska, podobnie jak przed wyprawą do Kołobrzegu, na długo przed planowanym bike fittingiem, zacząłem szukać chętnych do wspólnej podróży i tak właśnie powstało 3-osobowe gruppetto na szosie: ja, Grzegorz i Marcin.

Wątpliwości

Wracając do Gdańska i bike fittingu, zastanawiałem się, czy w związku z tą zmianą siodełka i krótkim czasem adaptacji, nie popełnię tego samego błędu co przed wyjazdem do Gdańska. Ryzyko było, organizm ma pamięć mięśniową, ale z drugiej strony fachowe oko fittera by wychwyciło nieprawidłowości.

https😕/bobiko.blog/2017/07/bike-fitting/

Przygotowania

Podobnie jak w ubiegłych latach, sporo czasu poświęciłem na przygotowania techniczne (przegląd szosy, łańcuch, ciśnienie w kołach, akumulatorki w lampkach, etc.) oraz spakowanie wszystkich rzeczy do torby.

Tegoroczna pogoda nie rozpieszczała za bardzo i trzeba było się zabezpieczyć na wypadek nieprzewidywalnych opadów deszczu. Niby w tym dniu miało być słonecznie, ale nad ranem było tylko 8*C! (sic!).

No cóż, po dłuższym zastanowieniu, do wspomnianej podsiodłowej torby z Decathlonu (2.5l) przełożyłem najcięższe rzeczy: - 2x dętki - 2x łyżki - powerbank - musy jabłkowe + batony - chusteczki higieniczne + chusteczki wilgotne - multitool + scyzoryk

Do plecaka wrzuciłem: - deszczówkę - buffy - kanapki + kabanosy

Trasa

Z trasą nie było większych problemów, bo Marcin “pożyczył” ją od wspólnego znajomego, który wcześniej zdobył stolicę Dolnego Śląska na swoim MTB. Były polne odcinki, były też kocie łby, dlatego musieliśmy w pełni przeanalizować przebieg. Największym wyzwaniem było ominięcie okolic Milickich Stawów, ale z pomocą przyszedł Grzegorz, dostarczając propozycję ominięcia przeszkód poprzez zwiedzanie ciekawszych okolic z podjazdami 😉

Gniezno - Pyzdry

Planowana trasa nie przekraczała 240 km, więc spokojnie mogliśmy ruszyć po wschodzie słońca. To też z Marcinem ruszyliśmy tuż po godzinie piątej z Gniezna i udaliśmy się po naszego kompana do pobliskiego Niechanowa, by potem obrać kierunek na Pyzdry, zaliczając nadwarciańskie tereny rozlewiskowe. W Pyzdrach zrobiliśmy pierwszy postój na samopas i uzupełnienie płynów oraz zdjęcie dodatkowych warstw ubrań.

[gallery type=“rectangular” link=“file” size=“medium” ids=“6694,6695,6693,6698,6697,6696,6692”]

Południowy kraniec Wielkopolski

Opuściliśmy Pyzdry, lawirując między Nadwarciańskim Parkiem Krajobrazowym a Żerkowsko-Czeszewską Szwajcarią, omijając Żerków i pewnie zmierzaliśmy na południowy kraniec Wielkopolski, a więc zaczęła się walka z pagórkami. Za Kotlinem natrafiliśmy na pierwszą nagłą zmianę nawierzchni i przez kolejne 2-3 kilometry jechaliśmy leśną ubitą drogą.

Żeby było mało, to pomiędzy Różopolem a Biadkami (siedmiokilometrowy odcinek) jechaliśmy koszmarnym asfaltem, a właściwie tego, co po nim zostało.

[gallery type=“rectangular” link=“file” size=“large” ids=“6701,6699”]

Dolny Śląsk wita

Jeszcze przed Sumierzycami zrobiliśmy kolejny postój przy sklepie, omawiając dalszy przebieg trasy. W zasadzie tempo, poza wspomnianym koszmarem, było przyzwoite, czuliśmy spory zapas mocy i byliśmy w dobrych humorach - a przecież o to właśnie chodziło.

Przywitawszy się z pierwszymi kilometrami na Dolnym Śląsku, stwierdziliśmy, że można by podkręcić tempo. W ten sposób minęliśmy z lewej strony rezerwat Stawów Milickich, a z drugiej tereny należące do PK Dolina Baryczy. Do Milicza dojechaliśmy całkiem zaskoczeni dobrym asfaltem, jak na powiatową drogę przystało. Zrobiliśmy przerwę na kawę i fizjologiczne potrzeby.

[gallery type=“rectangular” link=“file” size=“large” ids=“6705,6704,6703,6706,6702”]

Milicz - Rowerowa Stolica Dolnego Śląska

Zastanawiałem się nad kwestią “Rowerowej Stolicy Dolnego Śląska” i mam wątpliwości co do jej słuszności w przypadku tego miasta. Bo jadąc przez miasto, nie zauważyłem rowerowej infrastruktury z prawdziwego zdarzenia, więcej ograniczeń (zakazów poruszania rowerem) aniżeli nakazów. Chociaż patrząc na zdjęcia z oficjalnej strony gminy, to może coś w tym jest.

Pierwsze porządne podjazdy i deszcze…

Odbiliśmy na DW449 i zaczęły się pierwsze podjazdy, czyli to, na co czekałem jadąc przez niemal pół Polski. Kolega Grzegorz zaproponował całkiem ciekawą trasę na ostatnie chyba 60 km do Wrocławia, bo prowadziła ona przez piękne wyasfaltowane drogi wewnętrzne, należącej do Administracji Lasów Państwowych (w skrócie ALP).

Żeby nie było tak pięknie, to zauważyłem, że zaczęła się psuć pogoda i pojawiły się pierwsze ciężkie chmury, zwiastujące jedno: DESZCZ. Parę chwil później zaczęło siąpić, potem padać … a na końcu GRAD, który zmusił nas do postoju, dołączając do przypadkowo poznanego kolarza - Adama - pod Mokrym Dębem. W ten sposób dowiedzieliśmy się o kilku fajnych podjazdach, propozycjach modyfikacji trasy i ogólnie śmichy hihy. Nie zabrakło też wymiany kontaktu via Strava.

Deszczówka się przydała, podobnie jak zapas buffów. Na szczęście nie trwało to długo i po paru kilometrach i upływie godziny od wątpliwego przymusowego postoju było sucho, a koszulki były mokre jedynie od potu. Ale niebezpieczeństwo deszczowe nie minęło, bo na niebie wisiało sporo granatowych chmur.

[gallery type=“rectangular” link=“file” size=“medium” ids=“6710,6708,6709,6707”]

Niedaleko Prababki

Nie, nie chodzi o babcię mojej babci, ale bardziej o górkę, która ma spore przewyższenie i całkiem pokaźny kąt nachylenia. Adam, który o niej wspominał, polecił objazd, ale my, czując już kilometry w nogach, odpuściliśmy tą atrakcję.

Ale na brak atrakcji nie narzekaliśmy, bo widoki z okolic Zawoni i Skotnik są przepiękne. Widzieliśmy stamtąd wrocławski Sky Tower i przęsła Mostu Rędzińskiego. I to opodal Prababki.

[gallery type=“rectangular” link=“file” size=“medium” ids=“6712,6713,6711”]

Wrocław wita ścieżkami rowerowymi

Do Wrocławia dojechaliśmy od strony Łoziny i Bąkowa, trafiając od razu na rowerową drogę w stronę centrum stolicy Dolnego Śląska. Nie obyło się bez problemów, bo często droga ta urywała się w najważniejszych momentach, brakowało tablic informacyjnych, koniec końców dojechaliśmy głównymi ulicami na dworzec główny.

[gallery type=“rectangular” link=“none” size=“medium” ids=“6718,6716,6717,6714,6715,6719”]

Żeby nie było, nie mieliśmy żadnej rezerwacji w TLK, bo sami nie wiedzieliśmy o której godzinie będziemy na miejscu. I tutaj kolej zafundowała nam połączenie - R67929 przewoźnika PR - bez wagonu rowerowego. Cóż, o połowę taniej, godzinę dłużej niż w TLK ale w warunkach luksusowych z klimatyzacją i wolną przestrzenią.

Yeah, kolejne gminy zaliczone!

Planowane szosowe przejęcie Wrocławia zakończyło w 100% sukcesem. Nie wyszło z Gdańskiem, za to idealnie wyszło z Wrocławiem i nawet epizod z gradem nie był w stanie zepsuć tej szosowej soboty.

[caption id=“attachment_6720” align=“aligncenter” width=“800”]Wroclaw 2017 Tablica - obowiązkowe zdjęcie

Wielkie podziękowania za towarzystwo kieruje w stronę Marcina i Grzegorza - bez Waszej obecności byłoby dużo ciężej jechać. Dzięki!

I tradycyjnie dziękuję mojej Narzeczonej za pomoc w przygotowaniu i cierpliwość.

Łyżka dziegciu w beczce miodu

Niestety, na sam koniec wycieczki pojawił się spory zgrzyt z Garminem, który odmówił mi posłuszeństwa na 70 km przed Wrocławiem. Dotychczas radziłem sobie z tego typu problemami, gdyż w pamięci miał tymczasowe pliki z rejestracją trasy, ale tym razem ten sam plik miał równowartość 0 bajtów!

https😕/bobiko.blog/2016/08/recenzja-garmin-edge-810/

Jako że Dakotę jakiś czas temu sprzedałem, z pomocą przyszedł SE Arc S z Locus Map Pro na pokładzie, który opisałem tutaj w ramach taniego licznika rowerowego.

https😕/bobiko.blog/2015/11/tani-licznik-rowerowy/

Niestety też nie nagrał całej trasy od Gniezna do Wrocławia (rozładował się), ale większość trasy udało się odtworzyć. Z pomocą narzędzia Fit Files Tools i pliku, pożyczonego od Grzegorza, odtworzyłem prawie 100% trasy - w częściach wrzuciłem na Stravę (1, 2, 3), a całość połączyłem na GPSIEs.com.

PS W temacie bike fittingu to muszę przyznać, że po tylu kilometrach nie czułem praktycznie żadnego dyskomfortu z drętwieniem / mrowieniem dłoni ani bólu dupska.

Pozdrower!



Możesz napisać do mnie e-mail, wiadomość na Telegramie lub wyszukać mnie na Mastodonie.
Loading...