Skip to content

Rowerem wzdłuż Polskiego Wybrzeża Bałtyku R10 - edycja 2015

Posted on:16 czerwca 2015 at 08:55
Feature Image for  Rowerem wzdłuż Polskiego Wybrzeża Bałtyku R10 -  edycja 2015

Postanowiłem nieco odświeżyć temat wyprawy rowerem wzdłuż Polskiego Wybrzeża Bałtyku, którą miałem okazję odbyć w 2013 roku. Stało się to dzięki Arkowi, którego miałem okazję poznać w trakcie czerwcowego krótkiego urlopu, spędzonego nad Morzem.

Tytułem wstępu

Arek napisał kilka dni wcześniej do mnie maila z pytaniami dotyczącymi samej wyprawy, jak również technicznych aspektów mojego Krossa. Pominę to ostatnie, a skupię się na samej wyprawie. Takich maili w ciągu dwóch lat otrzymałem naprawdę sporo, ale wszystkie łączy jedno: chęć przeżycia przygody na dwóch kółkach samotnie bądź w grupie. Spośród wszystkich maili, pragnę wyróżnić te z pytaniami od wychowawców tzw. trudnej młodzieży, którzy chcą pokazać malutki kawałek innego świata - to niezwykle szlachetny dar. Jestem ciekaw jak idzie im przygotowanie do takiej wyprawy 😃

Poprosiłem Arka o napisanie własnej relacji z wyprawy trasą wzdłuż Polskiego Wybrzeża, dość podobną do mojej, ale z pominięciem kilku trudnych odcinków - te informacje mogą przydać się kolarzom i fanom cienkich opon. Otrzymałem szczegółowy opis nie tylko wyprawy, ale tego, co ze sobą zabrał. Jestem pod wrażeniem.

Wyprawa wg. Arka

Rower

  1. Koga Miyata Gents Tour cro-mo (stara jak świat rama trekingowa);
  2. Osprzęt Shimano SLX;
  3. Koła 28” z oponą 32C z dynamem w pieście;
  4. Sakwy i bagażniki Crosso (przód + tył) wraz z workiem 80L;
  5. Lampki na baterie (przód + tył);
  6. Ładowarka rowerowa;
  7. Podkowa z łańcuchem;
  8. Narzędziówka (3 dętki, zestaw naprawczy, łyżki, klucze 7-17, imbusy, szczypce, śrubokręt płaski i krzyżakowy, pompka, scyzoryk, nóż, szmatka, linki do przerzutek i hamulców, opona, światła chemiczne);
  9. Kamizelka odblaskowa.

Rzeczy:

  1. Namiot Jack Wolfskin Eclipse II;
  2. Karimata;
  3. Wiatrówka;
  4. Polar (x2);
  5. Długie spodnie;
  6. Długie spodnie z extendo firmy Milo (ciężko je rozerwać, idealne na wietrzne warunki);
  7. Czapka z daszkiem;
  8. Czapka bawełniana;
  9. Buff;
  10. Okulary przeciwsłoneczne;
  11. Okulary przezroczyste;
  12. Koszulka kolarska z Decathlonu (x4);
  13. Koszulka bawełniana (👨)
  14. Spodenki kolarskie;
  15. Rękawiczki kolarskie x2;
  16. Krótkie spodenki (👨)
  17. Skarpetki (x4);
  18. Bielizna (x4);
  19. Kąpielówki;
  20. Recznik szybkoschnący;
  21. Apteczka
  22. Koszulka powrotna;
  23. Camelbag 3L;
  24. Buty (x2);
  25. Kosmetyki
  26. Mały lekki plecak 15L;
  27. Jedzenie (własna mieszanka: słonecznik, rodzynki, żurawnia, amarantus, pestki dyni, płatki kukurydziane). Czekoladę, batoniki etc kupowałem po drodze, ponieważ było zbyt gorąco by wszystko wieźć ze sobą;
  28. Sony 😝eria Z1;
  29. Awaryjna Nokia 3310.

[alert type=‘success’]Jestem pod wrażeniem zawartości ekwipunku, który zdołał ze sobą zabrać. Widziałem: 2x duże sakwy i 2x małe, a manewrowanie takim rowerem nigdy nie jest takie łatwe. Ważny szczegół, to zabranie awaryjnej i nieśmiertelnej Nokii 3310 - lecz na szczęście nie była potrzebna. Dwie ciekawostki: smartfona ładował za pomocą ładowarki rowerowej, a jako nocleg (mimo chłodnych nocnych dni) służył namiot.[/alert]

Wstępniak:

Pochodzę z Wrocławia i dzięki blogowi Kuby, a przede wszystkim dokładnemu oznaczeniu całej trasy w formie GPX, którego ze świecą szukać na forach czy portalach internetowych, w głowie zakiełkował mi pomysł, aby wykorzystać długi weekend czerwcowy i przejechać trasę Szczecin – Gdynia.

Zależało mi na sprawdzeniu złożonego samodzielnie roweru oraz przetestowaniu rozwiązań odnośnie pakowania i niezbędnego bagażu przed kolejnymi wyprawami. Wiozłem więc nadmiar kilogramów, ale pozwoliło mi to sprawdzić jak rower i ja wytrzymamy trasę przy prawie pełnym obciążeniu

Czas podróży:

Na pokonanie całości, zgodnie z rozkładem jazdy pociągów, miałem czas od czwartku godz. 11👨0 do niedzieli 16:30, tak by w poniedziałek po kilku godzinach snu pojawić się w pracy. Oznaczało to skrócenie trasy z 6 do 4 dni. O tym czy mi się to uda miałem się dopiero przekonać.

Pogoda:

Pogoda zapowiadała się świetnie, ale zdecydowałem się zabrać ze sobą nadmiar rzeczy ze względu na chłodne wieczory oraz możliwość burzy. Wyszedłem z założenia, że jeżeli zamoknie mi jeden komplet do jazdy to chcę sprawnie móc przebrać się w nowy i kontynuować podróż.

Kierunek:

Wybrałem wariant z zachodu na wschód pomimo prognozowanego wiatru przeciwnego. Była to kolejna cenna lekcja z wmordewindem 😉

Trasa:

W tym miejscu dziękuję Kubie za udostępnienie GPX i mam nadzieję, że mój przyda się osobom jadącym na węższych kołach (przypominam, miałem 32C). Jednocześnie tym, którzy R10 wyznaczali, gratuluję ułańskiej fantazji, staranności i satyrycznego podejścia do życia.

[alert type=‘success’]To prawda, dalej zastanawiam się, czym projektanci kierowali przy wyznaczaniu R10 po polskiej stronie.[/alert]

Dzień 1: Szczecin – Pobierowo.

Pociąg zaczął wyhamowywać przed stacją Szczecin Dąbie, a wagon rowerowy zamienił się w krzątaninę ludzi, bagaży i połyskujących świeżym smarem łańcuchów.

Wyjście z pociągu na peron nie znajduje się na wysokości schodów wagonu, ale poziomu morza, co oznacza że niełatwo się z rowerem wygramolić. Bliskie spotkanie przednich tarcz z łydką (miałem kupić osłonę przed wyjazdem) i ślady, z których zaczęło się lać czerwienią jak z kranu miały towarzyszyć mi do końca przejazdu i być niezłą zachętą dla wszelkiej maści owadów.

Po zapakowaniu roweru ruszyłem na trasę. Asfalt i zgiełk miasta bardzo szybko zaczął ustępować krajobrazowi rolniczemu, a co za tym idzie droga zmieniła się na szutrową, by w końcu przejść w płyty betonowe. Miałem wrażenie że wszystkie są ułożone ząbkowano w przeciwną do kierunku jazdy stronę, a niektóre z nich zostały wypchnięte przez korzenie i nieprzejezdne. Musiałem zwolnić tempo, aby za chwilę nie zmieniać dętek. Dodatkowo ciężko było zdecydować się na jedną ze stron, ponieważ obie były dość gęsto porośnięte przez Barszcz Sosnowskiego.

Puszcza Goleniowska dała chwilowe wytchnienie od wiatru, ale kolejnym etapem były farmy z wiatrakami, gdzie na otwartej przestrzeni zrozumiałem powagę swojego przeciwnika i towarzysza następnych dni.

Na wyspie Wolin miałem kierować się na Świnoujście, ale to oznaczałoby dalszą jazdę dokładnie na wprost wiatru. Dojazd do Pobierowa skróciłem więc kierując się na Międzywodzie. Gdybym jeszcze raz miał wybierać tą drogę skorzystałbym z dłuższego wariantu przez Świnoujście i Międzyzdroje, ponieważ jest to ciekawsza i nie tak wyboista trasa.

Pierwszego dnia przejechałem krótszy dystans na rozgrzewkę, aby przypadkiem zbyt wielki zapał nie skończył się problemem z kolanami.

Dzień 2: Pobierowo – Jarosławiec

Trasa z Pobierowa do Pogorzelicy była jednym z ciekawszych punktów przejazdu - ciekawe miejscowości, wyznaczone ścieżki rowerowe. Czułem, że odpoczywam. I ten odpoczynek przydał się przed tym co miało nadejść.

Odcinek z Pogorzelicy do Mrzeżyna to telepawka po kostce na byłych terenach wojskowych. Jazda skrajem, gdzie leżała odrobina liści czasem ratowała sytuację, ale lepiej przygotować się na misję bojową. Na szczęście las skutecznie osłaniał od wiatru. Dalsza droga aż do Ustronia Morskiego to ścieżka rowerowa, którą jedzie się bardzo przyjemnie.

Tego dnia wiedziałem już że muszę wydłużyć drogę, którą pokonał Kuba i w jednym przejeździe zmieścić dwa, więc za Ustroniem skieorwałem się na Jarosławiec. Ścieżka rowerowa wiodła aż do Sarbinowa, a za nim rozpoczęła się polna droga. Niestety panująca od kilku dni susza zamieniła w miarę ubitą ścieżkę w pokrytą piaskiem.

Warto więc pamiętać czy jedziemy drogami gruntowymi kilka dni po deszczu czy po suszy. W zależności od warunków możemy trafić na dwa różne rodzaje nawierzchni. Na oponach 32C piasek, nawet delikatny był dość męczący

Od Mielna do Łaz jest już całkiem niezła nawierzchnia, następnie objazd jeziora Jamno (do Dąbkowic nie ma przejazdu) i na szagę płytami betonowymi (ponownie telepanka haha) do Iwięcina i dalej do Gleźnówka i Gleźniewa. Od momentu wjazdu na drogę asfaltową dojazd do Dąbek i dalej do Darłówka jest już fantastyczny. Wytyczona ścieżka rowerowa prowadzi aż do Dąbek, gdzie zatrzymałem się na obiadokolację, by ruszyć dalej w stronę Darłowa. Ponownie asfalt, parę wzniesień, ale ogólnie ciekawa trasa.

Za Darłowem skierowałem się tak jak prowadzi R10 do Trzmielowa, Cisowa i Palczewic, a dalej Drozdowa. Nie wiem, kto mógł wyznaczyć trasę w taki sposób, ponieważ jest ona dłuższa, ma kolosalne przewyższenia (7m do 50m npm) i jest dziurawa jak ser szwajcarski. Zdecydowanie lepszy byłby wariant przejazdu przez Zakrzewo i skręt do Drozdowa. Jest to co prawda normalna droga, ale w tym wypadku, mając ponowną możliwość wyboru, skierowałbym się na nią bez zastanowienia.

Kierując się dalej przez Rusinowo dotarłem do Jarosławca. Pomimo godziny 22:20 udało mi się znaleźć nocleg oraz zjeść małą kolację. Po takim dniu zasnąłem w chwilę, ale to co najciekawsze miało dopiero nadejść.

Dzień 3: Jarosławiec – Władysławowo (Chłapowo)

Ze względu na ambitny plan zebrałem się wczesnym rankiem i po pierwszych kilku metrach zacząłem się zastanawiać czy jest on w ogóle możliwy do zrealizowania. Wiatr dął od samego rana, a Słońce postanowiło sprawdzić swoją moc. Przeprawa przez poligon w Wicku jest niemożliwa więc jadąc kolejno przez Łącko, Królewo, Złakowo i Duninowo kierowałem się w stronę Ustki. Zaraz na wjeździe uzupełniłem zapasy, przede wszystkim w wodę, gorzką czekoladę i sok pomidorowy. Zrobiłem także krótką przerwę ponieważ gorąc był nie do zniesienia. Na horyzoncie widziałem liczne elektrownie wiatrowe, których skrzydła bezlitośnie określały kierunek wiatru na kolejnych etapach.

Z Ustki już polną drogą, w której na przemian są korzenie, dziury po sprzęcie rolniczym, cegły, płyty i ogrom piachu przez Zapadłe, Machowinko dojechałem do drogi asfaltowej. O wiele lepszym pomysłem byłaby trasa przez Przewłokę i Wytowno.

Mogłem skierować się dalej do Objazdy, ale zobaczyłem skrót przez las do Bałamątek. Do głowy wpadł mi „genialny” pomysł, że skoro tyle już lasem przejechałem to 2,5km odcinek nic nie zmieni. Niestety srogo się pomyliłem.W miejscu dawnej przecinki powstaje droga i jest rozjechana przez ciężki sprzęt, do tego wszędzie leży mnóstwo piachu. Wjechałem jednak wgłąb i uznałem że przeprowadzę rower. Pół godziny później dochodziłem do siebie w cieniu drzewa pochłaniając potężne ilości wody. Przyszłym sakwiarzom proponuję drogę asfaltową przez Objazdę i dalej do Dębiny oraz Rowów.

Za Rowami rozpoczyna się Słowiński Park Narodowy i przeprawę tę mogę porównać z tą jaka stanęła przed drużyną pierścienia pod bramami Mordoru. Zaczęła się początkowo niewinnie, ot zwykły dukt leśny, trochę korzeni, mało wiatru, lekkie wyboje. Tyle tylko, że każde spowolnienie tempa to zmasowany atak owadów i pełen żar z nieba, a trasa sama w sobie wydawała się nie mieć końca. Wrażenie krajobrazu, który stanął w miejscu i nie chce się przesunąć. Im dalej od Rowów tym ścieżka, nie wydeptana i wyjeżdzona przez turystów, jest szybko przywracana przez Naturę do stanu pierwotnego.

Opuściłem drogę R10 i skierowałem się w stronę jeziora Dołgie Duże. Widok jest przepiękny, ale nie dane mi było długo się nim cieszyć, ponieważ śledził mnie już cały owadzi las. Zmoczyłem więc czapkę i koszulkę oraz ruszyłem dalej. W tym miejscu polegałem na nawigacji oraz oznaczeniach w Parku. Niestety oddaliłem się od trasy R10 na te mniej uczęszczane i ponownie pojawił się piach, teren zmienił ukształtowanie na bardziej pagórkowaty i dziki. Musiałem prowadzić rower i uznałem, że skoro mam dojechać jeszcze dzisiaj do Władysławowa (a do Łeby wciąż miałem kawał drogi) to dokonam korekty trasy. Słowiński Park Narodowy okazał się twardym przeciwnikiem.

Mozolnie kierując się na Smołdzino, Żelazo, Wierzchocino i Witkowo, a dalej Choćmirowo i Choćirówko dojechałem do Klęcinka. Tutaj po raz kolejny uzupełniłem zapasy, skonsultowałem trasę do Łeby przez Główczyce, Ciemino, Izbicę oraz Gać i usłyszałem, że „Panie, sam asfal, w Gaciu trochę piachu i bagna, ale młody to da radę”.

Radę dałem, czego dowodem niniejszy tekst, ale była to najtrudniejsza przeprawa całego wyjazdu. Dojazd do Gacia wiedzie przez drogę szutrową wymieszaną z piaskiem. Sama miejscowość posiada drogę wyłożoną kamieniami, po której góralem da się przejechać, ale rower z obciążeniem to dość duża gwarancja złapania gumy. Prawdziwa przygoda zaczyna się jednak za miejscowością, gdzie szlak jest po prostu drogą usypaną z piasku. Przypuszczam, że deszczowy bądź suchy dzień nie ma znaczenia dla jej przejezdności. To był po prostu istny hardkor, stada much końskich, klinujące się opony, przewyższenia i niekończący się piasek. Straciłem na tym odcinku bardzo dużo czasu i po wyjeździe zacząłem zastanawiać się czy aby na pewno Władysławowo leży w zasięgu dzisiejszego dnia.

Uznałem, że ominę Łębę, w której byłem już wielokrotnie i skierowałem się z Żarnowska w stronę Lucina, by krótkim odcinkiem drogi powiatowej dojechać do Stępnicy. Od tego momentu rozpoczęła się jazda świetnym asfaltem po Kaszubskich wzgórzach. Przewyższenia i zjazdy na bardzo długie odległości dostarczały zarówno chwil wytchnienia jak i potężnej dawki zmęczenia.

Korekta trasy oznaczała skierowanie się na Sarbsk, Sasino i Choczewo, a następnie przez Wierzchucino, Żarnowiec, Krokowę, Łebcz i Chłapowo. Nie oznaczało to jednak końca przygód. Ok. 22:30, pośrodku kolejnych miejscowości zgasły mi światła w rowerze. Wyjący wiatr, zachmurzone niebo i próba naprawy na skraju pola.

Z dynama zasilałem lampę przednią jak i tylną samodzielnie wykonanym połączeniem kabelków. Musiałem odkleić taśmę izolacyjną i sprawdzić czy gdzieś się nie rozeszły. Niestety ani jedna wiązka, ani druga nie były uszkodzone. Wymieniłem kolejno zatyczkę do dynama, a nawet podłączyłem tylko lampkę przednią. Efekty negatywny. Mogło to oznaczać tylko jedno – uszkodzone dynamo.

Trasy na Kaszubach są nieoświetlone i zwykle dość mocno pokręcone, pośród gęsto nasadzonych drzew, a tym samym dość niebezpieczne po zmroku.

Wyjąłem więc pozostałe awaryjne oświetlenie, założyłem czołówkę i przypiąłem światełko z tyłu. Następnie przełamałem światła chemiczne, a ich blask rozjarzył się intensywną czerwienią, która po chwili przygasła i ustabilizowała kolor. W tym miejscu cieszyłem się jak dziecko, że zestaw awaryjny jednak został spakowany. Wehikuł ruszył dalej. Kiedy słyszałem zbliżający się samochód zjeżdżałem do krawędzi jezdni, co chyba i tak nie było potrzebne, ponieważ przypominałem świecący ukwiał z dna oceanu i tym samym skutecznie zmniejszałem prędkość kierowców. Grubo po północy wjechałem na pole kempingowe w Chłapowie. Pozostało mi już tylko rozbicie namiotu na szalejącym wietrze, wrzucenie gratów do środka i odpłynięcie w krainę snu. Dogasający licznik wskazywał 207km.

Dzień 4: Chłapowo – Gdynia

Przypuszczałem, że mój nocny przyjazd mógł obudzić innych turystów. Nie spodziewałem się jednak, że może z tego wyniknąć zaproszenie na herbatę (a poranek był dość chłodny) w zamian za opowieść. Pogadaliśmy, ja następnie zacząłem pakować pojedyncze rzeczy i nagle wpadłem na pomysł, że może zdążę na wcześniejszy pociąg powrotny. Spakowałem resztę w trymiga, pożegnałem z sąsiadami i ruszyłem w drogę.

Niestety nie starczyło mi czasu na podładowanie telefonu, ale z oznakowania na tablicach wynikało, że R10 prowadzi bez większych komplikacji do Gdyni. Rzeczywistość szybko zweryfikowała ten pogląd. Początkowo bez przeszkód minąłem Swarzewo i Puck, a następnie zamiast R10 pojechałem omyłkowo niebieskim szlakiem. Tutaj wylądowałem na klifach gdzie musiałem wchodzić z rowerem pod, chociaż krótkie, to jednak prawie pionowe przewyższenia. Następnie za miejscowością Osłoniono skierowałem się płytami betonowymi do Rumii by tam jadąc ile sił w nogach złapać SKM do Gdyni Głównej. Szansa na powodzenie była minimalna, ponieważ czasu miałem zdecydowanie za mało, wiatr wiał prosto na mnie i w dodatku nie wiedziałem o której godzinie będzie pociąg dojazdowy. Szaleńczy plan się nie powiódł, zabrakło mi 17 minut, co w tym wypadku oznacza ok. 3,5km.

Ale nie ma tego złego  Dojechałem już na spokojnie do Gdyni, zjadłem porządny od kilku dni obiad i wziąłem prysznic przed podróżą powrotną do domu (skorzystałem z Multisportu i nawet mogłem zostawić rower z sakwami na recepcji).

Podsumowanie

Przygoda. To pierwsze co ciśnie mi się do głowy. A tych nigdy mało. Więc ruszaj w drogę i wyjdź jej na spotkanie

[alert type=‘success’]Niestety z przyczyn technicznych - a dokładnie z winy aplikacji ViewRanger GPS - nie ma zapisu trasy z 3. i 4. dnia. Jednakże opis Arka jest na tyle dokładny, że z pewnością osoby zainteresowane dorysują sobie resztę bądź pobiorą gpx z mojej listy na GPSies.com.[/alert]

Kilka słów o transporcie kolejowym

Mimo dobrych chęci ze strony PKP i lokalnych przewoźników, nie mam najlepszych informacji. Odnoszę wrażenie, że państwowy przewodnik nie ma pojęcia o tym, jak bardzo duże zapotrzebowanie jest na tego typu usługi, zwłaszcza w najcieplejszych miesiącach każdego roku. Tym bardziej, że ten trend utrzymuje się od kilku lat, a inwestycje w pendolino za kilka miliardów są niezbyt przyjazne rowerzystom.

Takim klasycznym przykładem jest ten alert z kontakt24. To była klasyczna wojna między pasażerami a rowerzystami i rowerzystami a konduktorami. Pomijając hejterskie komentarze, to wina leży po stronie przewoźnika, który świadomie sprzedaje bilety na nieistniejące / zajęte miejsca (nie ma totalnej kontroli nad nimi) i dochodzi do takich absurdalnych scen.

Sam nie miałem problemów z powrotnym pociągiem do Gniezna z Gdańska, ale miałem okazję przekonać o absurdach w trakcie innej wyprawy w góry. To było zbyt dużo dla mnie, stąd też kupiłem większy i wygodny samochód do tego typu wypadów - to inny temat, ale z pewnością PKP straciła klientów.

Jako alternatywę gorąco polecam prom wodny z Helu do Gdańska bądź Gdynii - co prawda kosztuje dużo więcej niż wspomniany pociąg z Helu, ale nie ma problemu z przepełnieniem wagonów. Na chwilę obecną nie ma żadnej informacji na temat kursów pomiędzy miastami, ale zadałem pytanie na Twitterze:

Jestem dumny

Mój opis wyprawy - po statystykach odwiedzin na blogu i liczby pobrań plików na GPSies.com - wzbudza spore zainteresowanie przez cały rok. Dochodzi do tego feedback w komentarzach i w mailach - poezja dla mnie. Nic wielkiego w porównaniu do totalnych wypraw United Cyclists, ale warto zaczynać od małych kamyczków.

[gallery type=“rectangular” size=“large” link=“file” ids=“3678,3677,3676,3675,3674,3673,3672” orderby=“rand”]

Dlatego zdecydowałem na gościnny tekst autorstwa Arka. Wielkie dzięki!

Jeśli macie pytania, wątpliwości bądź informacje przydatne innym, to śmiało dawajcie znać w komentarzach i w mailach. Z chęcią opiszę je na swoim blogu.

[alert type=‘success’]Zdjęcia są mojego autorstwa[/alert]



Możesz napisać do mnie e-mail, wiadomość na Telegramie lub wyszukać mnie na Mastodonie.
Loading...