Wiele pozytywnych opinii słyszałem o singletracku pod Smrkem jak również o Izerach, położonych na granicy polsko-czeskiej. Tak się złożyło, że kilku zaprzyjaźnionych i zapalonych górali z Wielkopolski zaplanowało dwudniowy wypad, właśnie tam. Nie mogłem odmówić bycia po raz kolejny na górskich szlakach.
Prolog
Mając doświadczenie z majowego długiego weekendu w organizacji wyjazdu w góry, niewiele czasu potrzebowałem na spakowanie się, przygotowanie całego osprzętu jak również z kondycją, którą – jak mi się wówczas wydawało – miałem na dobrym poziomie. W przeciwieństwie do majowego wypadu (wkrótce opublikuję), nie mieliśmy problemu z dojazdem ani noclegiem, ponieważ zdecydowaliśmy się na 2 auta i pole namiotowe ulokowane przy Centrum Singltrek pod Smrkiem (Nove Mesto). Był to strzał w dziesiątkę pod względem ekonomicznym i czasowym.

Dzień pierwszy – Izery (Jizery) i Karkonosze
Sama podróż zajęła nam nie więcej niż 5h i na miejscu okazało się, że jest o kilkanaście stopni chłodniej i dość mglista pogoda – jakby na deszcz się zanosiło, a w górach każda zmiana pogody jest możliwa. Toteż trzeba było się cieplej ubrać, zabrać ciuchy na zmianę ale najważniejsze jeszcze przed nami – przygoda! Wyruszyliśmy nieco później niż zaplanowaliśmy ale przewodnik wycieczki przewidział bufor czasowy, wiec bez spiny jedziemy pod górę.
Pierwsze kilometry pokazały z czym będziemy mieli do czynienia.



Góry Izerskie – Pierwsze bagniste tereny w Izerach

Dla mnie jako debiutanta to było coś okrutnego i nienormalnego, rozgrzałem się tak, że musiałem wszystkie warstwy z siebie zdjąć. W końcu startowaliśmy z ok.570 metrów npm i w ciągu 10km wjechaliśmy na wysokość 922m! Byłem w szoku, a zarazem widoki, choć przysłonięte mglistą aurą, cieszyły moje oczy i rekompensowały straty moralne ;-) I tak od ząbka do ząbka, wjazd na hopkę żółwim tempem, by zajęczym tempem zjeżdżać w dół po górskich dróżkach.
Piękne i niezapomniane widoki, które skrywały Izery i częściowo Karkonosze. Był to dla mnie pierwszy raz w tych górach, więc praktycznie łykałem wszystko – sporadycznie stawałem częściej korzystałem z frajdy, jakie dawała jazda.
Po czeskiej stronie mieliśmy okazję przejeżdżać przez Černá Jezírka, Rašeliniště Jizerky, by potem wzdłuż Jizerki dojechać do czesko-polskiej granicy niedaleko wzniesienia Bukowca a następnie podążać w stronę schroniska „Orle”, będącym pozostałością po hucie szkła (osada Carlsthal). Przed nami była długa droga w stronę Jakuszyc i słynnej Polany Jakuszyckiej – prawie 5km i ponad 200m w górę, tzw. Samolot.








Z Jakuszyc słynnym zjazdem Szosy Czeskiej wyjeżdżamy w stronę Szklarskiej Poręby, rozpędzając rozsądnie nasze dwukołowe rumaki i skręcamy w połowie zjazdu w las, podjeżdżając pod Schronisko „Kamieńczyk”. To pierwsze prywatne schronisko górskie, usytuowane przy wodospadzie Kamieńczyka, najwyższym w Sudetach.



Następnie wjechaliśmy do Karkonoskiego Parku Narodowego, gdzie było mnóstwo fajnych dróg leśnych, z dala od cywilizacji ale dobrze przygotowanych dla Turystów, zarówno rowerowych jak i pieszych – a dokładnie przez Górne Regle w stronę Dwóch Mostów . Niestety zdarzył mi się tam klasyczny OTB, gdzie rozciąłem delikatnie kolano. Oczywiście oczyściłem wodą i hulaj dalej. Ja troszkę spowalniałem tempo czteroosobowej grupy (jeden z nas odłączył się z powodu odnowionej kontuzji kolana) i niestety trzeba było zmodyfikować trasę. Zjeżdżamy szybkim zjazdem do Drogi Sudeckiej, rezygnując z Chojnika i tym samym Euroregionalnym Szlakiem Rowerowym ER2 docieramy do Szklarskiej Poręby.

Darek poleca nam pewną pizzernię, gdzie robimy dłuższy postój na posilenie i gorącą kawę. Trwa debata, gdzie dalej ruszamy i czy jest jakieś ryzyko niezaliczenia reszty trasy. Po uzupelnieniu zapasów zamiast ataku na Wysoki Kamień, ruszamy w stronę nieczynnej kopalni kwarcu „Stanisław”, skąd rozciągał się przepiękny widok na Izery i Karkonosze, skąpane w popołudniowym słońcu. Warto zaznaczyć, że był to pierwszy tysięcznik w moim rowerowym życiu. Po krótkiej sesji fotograficznej zjeżdżamy na Sine Skałki, skąd widać było Smrk i ostatni cel w dzisiejszym dniu.






Zaczynało robić się chłodniej, słońce zbierało się do spania, a my wciąż jedziemy, a właściwie wspinamy. Tym razem atakujemy (najpierw pieszo) polsko-czeską granicę, by rowerem podjechać na Smrk, gdzie zaliczamy wybudowaną Rozhlednię Smrk czyli 20 metrową wieżę na Smrku (1124m npm). Długa historia ale dzięki społecznemu ruchowi, który przyczynił się do jej powstania było Nam dane obejrzeć jeszcze piękniejszy widok.




Pod wieżą spotykamy rowerowego turystę, chwile gadamy i ruszamy w stronę naszej bazy w Novym Mesto. Spieszyło się nam, ponieważ była godzina 20, a tylko do 22 był czynny bar, gdzie można zjeść ciepłą kolację oraz napić się czeskiego piwa! Trzeba przyznać, że tak szybko jeszcze nigdy nie jechałem – Garmin wskazał że miałem 70.6km/h!
Pokonaliśmy całkiem spory, jak na górskie warunki, dystans 113km ze 125 planowanych – ostatecznie wyszło bardzo dobrze. Cieszę się, że pogoda w drugiej części dnia poprawiła się na tyle, że mogliśmy zrobić świetne zdjęcia.
Dzień drugi – singletrack pod Smrkiem
Poranek nie należał do przyjemnych, ponieważ odczuwałem nocne skurcze łydek ale pospać to pospaliśmy. Jak się okazało, Centrum Singltreku to całkiem spokojne i rodzinne miejsce, gdzie rzeczywiście można odpocząć nad jeziorem.
Zrobiliśmy sobie śniadanko, przygotowując jednocześnie nasze pojazdy na kolejne wyzwania, jakimi były właśnie Sinlgtreki pod Smrkiem. Rafał zostaje na miejscu, my zaś gnamy czarnym szlakiem w stronę Czerniawy – tempo, jakie narzuciła reszta ekipy było trochę za duże i postanowiłem odłączyć od nich już po pierwszym odcinku, pokonując resztę (oprócz Zajęcznika) czarnego po swojemu.

Gdy dojeżdżałem do Rapickiego Okruchu (czerwony szlak) wyłożyłem się konkretnie na kamieniach (nie zdążyłem wypiąć spd) – ot klasyczne OTB. Na pomoc pośpieszyli mi inni, jak się potem okazało, zapaleńcy z Poznania. Nie wierzę, swój swojego pozna!

Po tym OTB miałem wracać do bazy ale pomyślałem, że … szkoda by było tak spieprzyć niedzielę i wróciłem do Lomnickiego Mostu, by przejechać całość czerwonym szlakiem, najpierw asfatlowym Traversem w stronę Hubertki, gdzie w końcu mogłem się napić Kofoli, a potem przez Libverdzką Stranę, Ludvikoesky Stranę i Novomestką Strane docieram do początku i zielonym szlakiem Nastupmni trafiłem do bazy.


W końcowej fazie, gdzieś na wysokości Ludvikowskiej Strany zaliczyłem kolejne OTB i to niestety dość konkretne; to że fikołka zrobiłem, to norma ale w trakcie lądowania zahaczyłem prawą kostką o jakiś korzeń, a właściwe przyp…liłem nią o to. Krew leciała ale jakoś nie przejmowałem się tym, opatrując się za pomocą chustki buff. Dopiero na miejscu okazało się, że mam niezłą opuchliznę, która mogła oznaczać jedno: naruszenie kostki. W ciągu kilku godzin wprawdzie chodzić za wiele nie mogłem, to jednak strach miał wielkie oczy ;-)


Podsumowanie
To był rewelacyjny wypad w góry w świetnym towarzystwie, dopisała także pogoda, choć sobotni poranek do ciepłych nie należał. Miałem okazję zobaczyć piękno polsko-czeskich gór, po których można było jeździć rowerem ale zostało to okupione ogromnym wysiłkiem. Jakby nie patrzeć to pokonaliśmy ok 150km z prawie 3,300m przewyższeniem w dobrym czasie (czy to ważne?;-)
Po doświadczeniu z Rychlebami, gdzie był dziewiczy rajd rowerem po górach i to na 29er, udało się uzyskać optymalne ustawienia, dzięki czemu nie było większych problemów w trakcie wycieczek. Wszak to były trasy idealne pod MTB / XC, a Rychleby to raj Fullowców.
Podobnie było z mapami zarówno Czech i jak Polski, chociaż dla odmiany wersja UMP z 11.07.2014 była jakaś wadliwa, ponieważ zarówno na Garminie jak i w Locusie nie działała prawidłowo. Dużo lepiej radziłem sobie z czeskimi mapami od OSM, które uzyskałem w dziwny sposób – wkrótce opublikuje poradę
Zanim pojedziecie do Novego Mesta, warto zajrzeć na stronę Centrum Singltreka, gdzie do pobrania są darmowe mapy zarówno dla urządzeń mobilnych jak i wersje do druku. Warto też zaznajomić się z ogólnymi zasadami, jakie panują na takich ścieżkach; przede wszystkim ustąpić pierwszeństwa przejazdu, gdyby ktoś krzyczyał „Stoppach”, nie niszczyć przyrody ani nie straszyć zwierząt.
Z całą pewnością będę tam wpadał w odwiedziny, no bo jestem zauroczony górami. Góry uczą cierpliwości, wytrzymałości i obnażają swoje słabości, nad którymi trzeba popracować. Ale nie zapominają o niezwykle ważnych cechach: psychika, dążenie do celu oraz …. być zwycięzcą.
z czasem zrozumiesz, ze jesteś zwycięzca.
Znam te tereny bardzo dobrze i moje odczucia są takie, że polskie single są o wiele lepiej przygotowane od czeskich a już na pewno nie są tak rozjeżdżone. Ja ze swojej strony polecam miejscówkę w Świeradowie gdzie można tez pokręcić po okolicach Stogu Izerskiego.
Temat pizzerii „Tomato” (o ile nie pomyliłem nazwy) przemilczę. Tak beznadziejnej pizzy dawno nie jadłem :-)
Tereny są piękne, ale trudne i wymagające dla pedałujących. Lubie tam jeździć ze względu na piękne widoki. Tu przykład pięknej panoramy Karpacza http://www.karpacz.net/noclegi/pensjonaty-3/#zlotuptaka-karkonoski W górach całkiem inaczej się oddycha i odpoczywa, a jazda na rowerze też inaczej smakuje, trochę bardziej boli :)
Zarbiste widoki, aż by się chciało jechać. Ale kondycja nie na aż takim poziomie :D
Kwestia sprzętu i ćwiczeń. na przyszły rok można kopnąć tam ;)
I co w końcu z tą kostką? Nic Ci się nie stało?
Piękne widoki!
Sinlgtreki pod Smrkiem – zawsze tam chciałem trafić. Miałem jechać tam za 2 tygodnie, ale jak zwykle wygrała moja miłość do amatorskiego downhillu ;) i ruszam z moim małym czołgiem toczącym się tylko w dół do bike parków.
Hej,
Dzięki ze pytasz o kostkę. jak sie okazało, skonczylo sie na strachu i opuchliznie – więc praktycznie najniższy koszt;-).
co do dowhillu, to moze na Rychleby? ;)
To dobrze słyszeć :)
W Rychlebach chyba nie ma wyciągu? Chce zabrać typowy rower do DH, nawet po płaskim ciężko jeździ, a co dopiero pod górkę ;) Na razie stanęło na Ustroń/Wisła.