Operacja “Schudnij” to nic innego jak realizacja postanowienia (z siwą brodą), które przekładałem od kilku lat, ale dopiero teraz udało osiągnąć cel - właściwie to więcej, niż zakładałem. W jaki sposób to osiągnąłem i jak długo trwało oraz czy było warto? Odpowiedzi na te pytania znajdziecie za chwilę.
Prolog
W związku ze znalezieniem pierwszej (oficjalnej) pracy po studiach, pewne przyzwyczajenia uległy zmianom - to dość oczywiste. Stres, jaki przeżywałem przy pierwszych realizacjach dużych rozmiarów projektu (bez porównania z tymi ze studiów) sprawił, że więcej jadłem i to śmieciowego żarcia. W ten sposób, zamiast schudnąć, przez pierwszy kwartał 2012 roku, przybrałem dość ostro i oparłem się o granicę 120kg (dokladnie to 117.5kg waga z marca 2012). Porażka!
S.O.S!
Kryzys
Jak się łatwo możecie domyślać, nie było mi to na rękę. Ulubiony płaszcz staje się za ciasny, spodnie drą się w kroku, koszulki rozciągają a koszule, które przecież uwielbiałem, należało wydać komuś innemu. Każdego dnia zmagałem się z problemami z żołądkiem, który ciągle wołał “jeść, daj mi jeść”, z poruszaniem (bezlitosne prawa fizyki) o wstawaniu z fotela czy z łóżka nie wspomnę. Nie to było najgorsze. Nie mogłem znaleźć w sobie woli do zrzucania choćby 2-3kg. Tak, psychicznie leżałem, żeby nie powiedzieć - poddałem się całkowicie. Całe szczęście, że miałem pracę, która wymagała ode mnie pewnej samodyscypliny przy realizacjach zadań, uregulowania trybu życia.
Najgorszy był powrót do roweru. Sama świadomość, że dużo przytyłem, tak jakby zniechęcała mnie do spojrzenia na przyjazne dwa kółka - to jeszcze był stary model. W końcu to był 5.sezon w jego wykonaniu, ale po pierwszych wycieczkach doszedłem do wniosku, że czas na nowy sprzęt. Przy czym obiecałem sobie, że muszę coś ze sobą zrobić i to ze skutkiem natychmiastowym.
Zakup → żelazne postanowienie
W marcu zamówiłem nowy rower, który należy uznać za kamień węgielny w moich postanowieniach - łączyć przyjemne z pożytecznym. Pierwsze wyjazdy były zapoznawcze, przyzwyczajanie do roweru, konfiguracja ale potem to już machina ruszyła. W przeciągu miesiąca naczytałem się wiele poradników odnośnie odchudzania, sposobu przyrządzania jedzenia, ułożenia listy za / przeciw. Miałem tylko jedno życzenie: żeby nie paść z głodu podczas rowerowych wycieczek.
Plan działania
Z pomocą wielu osób, niekoniecznie dietetyków, metodą prób i błędów, zmieniłem trochę swoje nawyki, narzucając przy tym samodyscyplinę.
I tak.
-
zrezygnowałem z słodkich i gazowanych napoi (cola / sprite / orange)
-
słodkie i śmieciowe żarcie - out!
-
jedzenie po godzinie 19 - out (ewentualnie lekki posiłek na 2h przed spaniem)
-
ciemne pieczywo (w moim przypadku chleb orkiszowy) z dodatkami typ ser biały / żółty, szybki, pomidory bądź ogórki
-
ciastka zbożowe
-
dobra herbata, np. rooibos
-
dużo mineralnej wody niegazowanej
-
owoce!
Z pozoru powyższa rozpiska wygląda na popularną dietę MŻ ale w praktyce jest bardziej MŻS czyli mniej żreć słodkiego.
Najważniejsze!
Nie zapominajmy o dwóch najważniejszych sprawach.
Po pierwsze Głodówka w jakiejkolwiek postaci nie ma sensu, ponieważ organizm zamiast spalać zbędne kalorie, przechowuje je na później, na wypadek kolejnej głodówki - tzw efekt JoJo. Po drugie, nie uznaję żadnej diety bez wysiłku fizycznego. Po prostu, w takie coś nie uwierzę i uważam, że jest to niebezpieczne dla człowieka. Niebezpieczne, bo człowiek może stać się osłabiony, system odpornościowy stanie się jak XP bez antywirusa, a do tego wspomniany efekt JoJo, co zniechęci osobę do podjęcia kolejnej walki z wagą.
Moja droga
Początkowo waga wejściowa wynosiła 117.5kg, co przy wzroście 185cm dawało BMI 34.48kg/m2 czyli otyłość I stopnia. Po kilku dniach, pierwszych długich wycieczkach, a jednocześnie ograniczaniu słodkich i fastfoodów (kanapki z domu bądź ciacha zbożowe / herbatniki), waga zaczęła spadać. To był pierwszy a zarazem jeden z najważniejszych sukcesów, bo przekonany o słuszności obranego kierunku, ** zacząłem zwracać większą uwagę na to co jem i piję**.
Efekty?
W ten sposób, od połowy kwietnia do połowy września, przez prawie pięć miesięcy udało mi zjechać z wagą do 92kg czyli ponad 26kg. Na każdy miesiąc przypada średnio -5kg, co w opinii koleżanki – dietetyczki – jest bardzo dobrą średnią.
Zdjęcie zostało zrobione w Skorzęcinie na początku sezonu 2012 czyli jeszcze w marcu. To wtedy zmagałem sie z wiatrem.
Końcówka września 2012 - podczas powrotu do domu. Ciepła niedziela. Tutaj już 92kg.
I tak od września do końca tego roku, udaje utrzymać wagę, nie przekraczając granicy 95kg; oczywiście daleko jest mi do idealnego współczynnika BMI. Jeżeli taką wagę utrzymam do marca, to będę epicko szczęśliwy z tego powodu.
Morał?
Przekaz jest prosty - jeśli się chce schudnąć, to trzeba się na to przygotować. A przygotowania polegają na gotowości podjęcia zmian w życiu, począwszy od likwidacji złych nawyków żywieniowych, poprzez ograniczanie ilości spożycia słodkich i gazowanych napoi, a kończąc na aktywności sportowej, outdoor. Sport dowolny, bieganie, pływanie a przede wszystkim rowerowanie i turystyka rowerowa.
Korzyści są ogromne:
-
lepsze samopoczucie,
-
większa pewność siebie,
-
znikome problemy zdrowotne
-
kręgosłup i stawy mniej obciążone
I w końcu .. mogę ubierać się w ciuchy oznaczone jako slim. O wycieczkach rowerowych nie będę wspominał, bo to oczywista oczywistość.
Ilustracje: Pinterest ↗, Pinterest ↗, Washington Post ↗