Za sprawą znajomego, towarzysza tegorocznych wypraw rowerowych, postanowiłem wzbogacić się o kolejny gadżet, dzięki któremu nie muszę się martwić o poziom naładowania moich smartphone’ów (ale nie tylko ich) - mowa o zewnętrznym akumulatorze zwanym power-bankiem. Zainteresowani? To zapraszam do dalszej lektury.
Geneza problemu
Od pięciu lat systematycznie jeżdżę rowerem ↗, organizując w miare przyzwoite plany tras - o tym możecie przeczytać na moim rowerowym blożku ↗ @ bikestats ↗ - a od dwóch lat jestem użytkownikiem nieco rozbudowanych telefonów i jednocześnie keszerem ↗. Niemalże za każdym razem telefon zawsze był na skraju wyczerpiania, a to z powodu działającego mapnika ↗ (gps + mapa) a to Internet, innym razem aparat foto czy dłuższe rozmowy.
Problem był na tyle poważny, że w zeszłym roku brałem dodatkowy telefon, uruchomiony w czarną godzinę (najczęściej służył jako GPS logger - pamiętacie LG GT540 ↗?)
Jak to działa?
Urządzenia tego typu albo mają wbudowany port USB, do którego podłączamy kabelek dostarczony przez producenta (na zasadzie ładowania z laptopa), albo wymienne końcówki wtykane do urządzenia. Powerbanki są wyposażone w wskaźniki poziomu naładowania (diody LED), odzwierciedlające poziom naładowania. Prosta sprawa.
5000mAh?!
Jak już wspomniałem, ja swojego powerbanka zamówiłem za pośrednictwem tej strony ↗ i pozostało mi odczekać kilkanaście dni. Za całość zapłaciłem coś koło 72-73zł z przesyłką za darmo!
Specyfikacja techniczna wygląda tak:
- pojemność 5000mAh
- wejście wyjście DC 5V / 1A (max)
- czas ładowania 4-5h
- 4.stopniowy wskaźnik poziomu naładowania
- rozmiary 9.8 x 7.0 x 1.6 [cm]
- waga 103g
W zestawie znalazły się:
- chińska instrukcja obsługi
- zestaw 6 adapterów (iphone / nokia / samsung / micro - / mini- USB port
- 95cm kabelek
Konstrukcja powerbanka jest solidnie zrobiona, mimo ze jest w całości z plastiku, który lubi przegrzewać przy ogromnym “stresie” a kanty są zaokrąglone (imho b.dobrze) .Jest bardzo praktyczny, bo mogę wsadzić go w kieszeń spodni czy torebki rowerowej razem z telefonem, nie martwiąc się ze go zarysuje. Teoretycznie powinien pozwolić na trzykrotne naładowanie smartfonu, o pojemności 1500mAh, do pełni ale w praktyce pozwala na 2x do 100% akumulatora.
Czyli te 5000mAh to tak naprawdę chwyt marketingowy, mający wzbudzać efekt WOW i zachęcać do większych zakupów. Z drugiej strony pozostałą energię można wykorzystać dalej, choćby podłączając do rowerowych latarek, mp3kowych / radiowych odtwarzaczy bądź głośników na USB ;-). Podobne rozważania przedstawił także Więcek ↗ (ten od Majsterkowa ↗) na swoim rowerowym blogu ↗ - warto także zapoznać się z komentarzami po wspomnianym wpisem.
Niezwykle przydatny gadżet
Tak i to zdecydowanie! Naprawdę nie wyobrażam sobie, abym mógł nie używając czegoś takiego ani też wyruszyć na dłuższe, niemalże całodniowe, wycieczki rowerowe z smartfonem na wierzchu. Niby są różne alternatywy, chocby opisany w zeszłym roku Holux GPSport ↗, który w terenie pracował ponad 16h bez przerwy ale nie do końca byłem / jestem usatysfakcjonowany rozwiązaniem. Wymarzonym zestawem byłby telefon + któryś z produktów firmy Garmin np. eTrex ↗, Dakota ↗ czy Oregon ↗ ale ceny za używanego wręcz zabijają, a na to mnie jeszcze nie stać - chętnie bym je przetestował.
Jestem zdumiony cenami powerbanków na allegro, bo ja zapłaciłem niecałe 72 zł z gratisową przesyłką. Tyle, że trzeba było uzbroić w anielską cieprliwość - co nie było trudne, gdyż zamówienie było chyba w lutym a w marcu odebrałem z rąk rowerowego kolegi.
Teraz mogę z czystym sumieniem odpalać Locusa ↗ bądź Trekbuddy ↗ w trakcie majowego długiego weekendu - aktualnie dzisiaj pracuję.
A Wy, jakie macie plany?:)