Jeszcze wczoraj pisałem ↗ o pierwszych doznaniach z Ubuntu, a już dziś stałem się jego apostołem. Zaczęło się od to kumpla, który napisał przed świętami na gg, że ma problem z dyskami, a w zasadzie z uruchomieniem systemu najpierw XP a potem Visty.
Diagnoza z początkowo wydawała się prosta – zmienić kolejność boot.owania dysków (ATA i SATA2), ale ta metoda niestety nie zadziałała. Następny krok to zabawa z zworkami, kolejny raz porażka i ostatecznie postanowiłem skorzystać z konsoli naprawczej Visty (a dokładnie fixboot, które imho różni się tym, o ile w XP stanowiło poleceniem w konsoli, o tyle w Viscie pojawia się jako parametr polecenia bootrec.) i tutaj stała się rzecz wręcz niemożliwa. Otóż instalator systemu windows po skopiowaniu plików, nie chciał ruszyć. No cóż – odłączyłem dysk SATA2 i oczywiście system startował bez problemu – skoro tak, pozostaje spróbować z reinstalacją systemu, ale kumpel uprzedził mnie, że też to próbował. Wówczas z pomocą przyszedł Ubuntu liveCD, który uruchomił się bezproblemowo w pamięci RAM, a potem bezpromowo odczytał dane z upierdliwego dysku– przyznam szczerze, że wyjątkowo byłem zaskoczony tą sytuacją, ale również ucieszyłem się, ze problem został rozwiązany. I tak oto po kilku pytaniach, zainstalowałem i skonfigurowałem jak na laika przystało system do surfowania/oglądania filmów/słuchania muzyki.
Niby problem jest rozwiązany, ale nie daje ono mi spokoju. Co tak naprawdę się stało, że systemy z Redmond nagle znienawidziły tą konfigurację, czy może to wina dwumiesięcznego dysku WD 320? Tak czy inaczej, stałem się dziś nieświadomie apostołem – oby to było dobre posunięcie ;)