Skip to content

Berlin zdobyty cz.1

Posted on: 9 kwietnia 2008  at  22:36
Reading Time: 4 min czytania

W rytmie Mattafix’a wspominam weekendowy wypad do Niemiec, okolice Berlina. Sam wyjazd był takim spontanicznym pomysłem przyjaciół, jednak do tego wyjazdu trzeba było się przygotować. Co prawda, wpis miał być już w poniedziałek, jednak na skutek nieprzewidzianych wydarzeń, musiałem opóźnić to.

To, co przeczytasz za chwile, może dla Ciebie okazać sie trywialne i oczywiste, jednak z wielu powodów postanowiłem jeszcze raz te kwestie powtórzyć. Możesz potraktować tą notatkę jako marudzenie, ale osobiście nadały mi inne, szersze spojrzenia na pewne sprawy.

Pierwsza myśl, jaka przychodzi mi do głowy, to oczywiście trasa, która wynosiła około 300km w jedną stronę, czyli znacznie bliżej niż z Poznania do Warszawy. W ramach tego wyjazdu, skorzystaliśmy z autostrady A2, która kończyła się w Nowym Tomyślu. Autostrada, zaprojektowana za czasów Gierka, pozwoliła odciążyć inne, ważne drogi krajowe i wojewódzkie. Ale etap zaczynjący się od N.Tomyśla do Świecka nazwałbym koszmarem – jedno-pasmowa jezdnia, wyprzedzanie na „3” czy też niedziałające fotoradary a już nie wspomnę o stanie technicznym tych dróg, więc zachowam to do siebie. W ramach umowy z Schengen, granice wewnętrzne UE zostały zniesione, dzięki czemu obywatele mogą przemieszczać sie pomiędzy krajami znacznie krócej, nie oznacza to, że nie ma kontroli granicznej. Otóż w ramach postoju na stacji Orlen w Świecku, zostaliśmy skontrolowani przez oficera policji i straży granicznej. Sama kontrola to rutynowa sprawa i przebiegała w serdecznej astmosferze, bez żadnych komplikacji. Autostrady w Niemczech słyną z wielu legend, głównie za sprawą Polizei czy brawurowych akcji kierowców. Jednak zmierzając się z rzeczywistością, okazuje się, że obraz wiele się zmienił, stał się bardziej ludzki i podobny do polskich realiów ale różnią się z rozwiązaniami technologicznymi, chociazby b.dobry stan dróg. No właśnie, to marzenie polskich kierowców, które są nadal nie osiągalne.

Zjedzając do Wildau, można zaobserwować zupełnie inny, dotychczas znany charakter miasta. W Polsce, duże czy małe miasto zawsze jest pełne – nie licząc świąt. Natomiast podberlińskie miasta były puste, sporadyczna ilość aut do wczesnego popołudnia. Sytuacja zmienia się późnym popołudniem, kiedy to gęstnieje ruch, zwłaszcza w okolicach supermarketów czy sklepów. Wtedy uświadomiłem sobie, ze takowe miasteczka są sypialnią Berlina, o czym przekonałem się, spacerując z przyjaciółmi po okolicy i podziwiając domki, ogrody, ogólnie stan życia starszych obywateli RFN. Tak, to jest nuta zazdrości, bo żyją naprawdę na przyzwoitym poziomie życia, podczas gdy taki polski emeryt to schorowany często człowiek – wynika to z minimalnego progu wiekowego, w którym można otrzymać emeryturę. Szczerze mówiąc nie znam się na niemieckich realiach, ale wydaje mi się, ze dominuje raczkująca w Polsce zasada odwróconej hipoteki. Chodzi o to, że osoba starsza mająca często ogromną posiadłość może sprzedać (zastawić) bankowi posiadłość, w zamian za dożywotnie mieszkanie (często jest ten sam dom) i dożywotnią emeryturę / rentę czyli coś, co by całkowicie spełniło w Polsce. Zastrzegam, iż mogę się mylić w tej sprawie. Tak czy inaczej, tak żyć na starość to mogę =). Jeszcze jedna rzecz mnie zdumiała, aczkolwiek w Polsce staję się powoli modą, a mianowicie prywatne plaże i przystanie jachtowe. Otóż niektóre pod berlińskie miasteczka, zwłaszcza te położone na południu od stolicy, są położone w otoczeniu jezior i lasów, co z pewnością czynią je terenami atrakcyjnymi pod względem rodzinnego wypoczynku latem. Każda posiadłość w pobliżu wody posiadała przystanie jachtowe, a przy tym pięknie zadbane podwórze. W Polsce trudno jest coś takiego spotkać, chyba że na Mazurach, gdzie nie byłem jeszcze, co nie oznacza, że takie zjawisko nie występuje. Sam jednak nie mogę wyobrazić sobie prywatnych plaż nad jeziorami, gdzie niedawno można było bez problemu leżeć, ale jest to chyba nieuniknione, prawda ?

Niemiecki porządek. Każdy słyszał o tym, ale nie każdy miał okazję się z tym zmierzyć. Wystarczy spojrzeć na ulice miast, by zrozumieć o co chodzi. Tak, zadbane ulice, zadbane domy czy brak koszy na śmieci (!!) na ulicach świadczyć o dobrych zwyczajach, panujących tam. Żadnej psiej miny, żadnych stłuczonych butelek. Prawie idealnie. Nawet w parku trudno jest spotkać jakikolwiek bajzel pozostawiony przez istoty żyjące. Nic dziwnego, przez każdym wejściem do parku stoi taka, niczym wyróżniająca puszka z napisem „Hunde Toilette” czyli woreczki i pojemnik do odpadów po zwierzęcych „przyjemnościach”. Brzmi to jak absurd w polskich warunkach, trudna do realizacji bo w grę wchodzi kwestia mentalności Polaka, którą można (powinno) się zmienić.

Wracając do supermarketów, zrozumiałem jeszcze jedno, ważną rzecz, która w Polsce wciąż wywołuje dyskusje (miejscami niepotrzebną). W niedziele nie funkcjonuje żaden miejscowy sklep, supermarket (dyskont spożywczo-alkoholowy) a mieszkańcy albo udają się do swoich kościołów albo coś robią przed domem (tak, chociażby grzebiąc w przydomowym ogródku). Zakupy robią najczęściej w piątki w godzinach popołudniowych czy wieczornych czy też w soboty. Początkowo byłem przeciwny zamykaniom marketów w niedziela, uzasadniając niby laickim charakterze pańśtwa czy obywatelską swobodą, ale przekonałem się że takie rozwiązania mogą mieć obustronne korzyści. Dla siły roboczej byłoby to dzień odpoczynku, po 5/6 dniach pracy, co może pozytywnie przełożyć się na efektywność pracy, które są ważne dla pracodawców, ale sama idea sprzecza znów z polską mentalnością i często kojarzy się z prl’owskimi wspomnieniami o wolnej niedzieli dla robotników.

I w tym miejscu pozwolę przerwać dzisiejszą notatkę i zaprosić na kolejną, która ukaże się w najbliższym czasie. Będzie ona dotyczyła głównie samego miasta Berlina i systemu komunikacji, która działa niezwykle efektownie. Pozdrawiam.

P.s.: Zdjęcia z wyprawy przedstawię w 3ciej części notatki, zatem poproszę o cierpliwość :).



Możesz napisać do mnie e-mail lub wyszukać mnie na Mastodonie.
Loading...